Wywołany do tablicy przez kierownika
Przemysława pospiesznie,
w ataku grafomaństwa, przymuszam swój całkowicie trzeźwy (sic!) umysł do
niedzielnego wysiłku skracając sobie tym samym czas oczekiwania na
upragnioną godzinę 21, o której to usta me wysuszone w górach przez
słonce i wysmagane
przez hulające wiatry zetkną się nareszcie z piwkiem.
Na babiej nie byłem,
dzięki czemu nie miałem okazji zostać pokryty fekaliami owadów, a o
przygodach z Rozsutca kierownik Przemysław napisał wystarczająco dużo. Mogę jeszcze
od siebie dodać tylko tyle, że góra wyglądała z dołu tak przerażająco, że
postanowiłem zrezygnować dobrowolnie ze spożycia zimnego Żywca.
Pojechałem natomiast samochodem ww.kierownika w sobotę z lubą
mą Klaudią na wyścig górski do Limanowej. Samochodowy. Ciekawe i przygnębiające
zarazem jest to, że tak interesująca dyscyplina
sportów samochodowych jest tak mało znana, a jej nazwa kojarzy się z wyjazdem
na rowerach bandy wątpliwej jakości mężczyzn ,w obcisłych geterkach ,
nafaszerowanych cała tablicą Mendelejewa na szczyt. No ale ludzie wolą rozrywki
prostsze i nie wymagające uruchamiania przestrzeni między usznej. Grajcie dalej
w LOLa:P
Ażeby
nie nadwyrężyć zdrowia mojej drugiej połowy wyjazd
nastąpił dopiero o 9 rano. Na miejsce dotarliśmy punktualnie na pierwszy
podjazd wyścigowy i oglądaliśmy go z jednego z bardziej znanych zakrętów
licząc
na dramatyczny i ekscytujący rozwój, nota bene, wypadków. Niestety panie
Ewa
M. wraz ze swoją koleżanką, która ważyła tyle co trzy Panie Ewy
skutecznie
zasłoniły wizję dla 50% osób, swoim blaskiem, chwałą i majestatem
nadanym im przez organizatora w postaci plakietek MEDIA, stając przy
barierach. Przejazd się skończył a na twarzy Klaudii
malowało się zniechęcenie i myśl „co ja tutaj robię?”. Może i słusznie bo sam się zastanawiałem co
ja robię tam na 30stopniowym upale, ale zainteresowań się nie wybiera i pielęgnować je trzeba. Pocieszałem się , że przynajmniej ciekawe samochody
dane mi było zobaczyć.
I co teraz? Zapytała Klaudia
No idziemy na PO16 – odpowiedziałem
A to jest który?
6...
No i tak oto zgrabnie zakamuflowałem fakt pieszej wędrówki pod górę na dystansie 2 kilometrów:)
No idziemy na PO16 – odpowiedziałem
A to jest który?
6...
No i tak oto zgrabnie zakamuflowałem fakt pieszej wędrówki pod górę na dystansie 2 kilometrów:)
Opłacało się! Mój ulubiony zakręt, który odwiedzam od trzech
lat nieprzerwanie, wyglądał obiecująco. Po krótkiej kłótni , rozładowującej
napięcie, doszliśmy do porozumienia i
reszta dnia upłynęła w świetnej atmosferze:)
Oczywiście tej
psychicznej, bo atmosfera ziemska przypomniała sobie, że dawno nie
padało....
burza. Wykarczowałem jeszcze tylko kilka drzewek które wyrosły sobie
przez rok
na miejscu w którym zwykłem zasiadać, i w oczekiwaniu na drugi podjazd
wyścigowy delektowaliśmy się „stonowaną muzyką dla relaksu”. DJ katował
nas największymi przebojami Rihanny i innych wściekłych dance’ów, a
czarę goryczy
przepełnił speaker, który nie miał pojęcia o czym mówi i co się na
trasie
dzieje. Niemniej jednak licznie zgromadzona okoliczna ludność wiejska
cieszyła
się z niewysublimowanej muzyki oraz możliwości upicia się w lesie i
pozostawienia po sobie ton śmieci wśród drzew.
Podjazd ciekawy. Kilka uderzeń w barierę, parę
improwizowanych wejść w zakręt, a także sporo ciekawych interpretacji
prawidłowego toru jazdy sprawiło, że w końcu poczułem się usatysfakcjonowany i
dało się poczuć ducha motorsportu unoszącego się nad wilgotną wciąż trasą.
Nudne mi to wyszło trochę, ale od trzeźwego nie oczekujcie natchnienia:)
Może zdjęcia chociaż trochę uzupełnią braki w tekście.

























