Drugie podejście do egzaminu odbyło się w równie uroczym towarzystwie
moich współ-kursantów- instruktorów. Jeden przez drugiego coś cudował po drodze
i w sumie nie wiem z kim jechałem już, teraz ważne jest to ,że dojechałem. W
stronę do Opola oczywiście zdramatyzowani instruktorzy postanowili być
wcześniej. Czyli byliśmy zajebiście wcześnie. 4 godziny urokliwego siedzenia w
poczekalni dla ludzi czekających na egzamin na prawo jazdy kategorii B w WORD
Opole. I po drodze oczywiście Mc Donald
i jak zwykle tradycyjnie wpadniecie na wycieczkę szkolną. Wyobraźcie sobie 80
dziecek mających 5 pln na hamburgera. Nie wiem czemu ale ze mnie najpierw się śmiali
bo zamówiłem szczęśliwy posiłek a potem chcieli moje jabłko. O zabawkach nie
wspomnę. Te 4 godziny trwania w poczekalni spowodowały ,że poziom stresu uległ
rozkładowi na poszczególne osoby. Ja dostałem głupawki, koledzy zaczęli się
bujać jak jakieś osierocone dzieci, jeden obgryzał palce. Swoje. Pamiętam jak
dziś jak kolega mój wyszedł z ponownego egzaminu teoretycznego, część testowa z
okrzykiem na twarzy „Kurwa znowu źle” CO ciekawe z tymi pytaniami testowymi to
było tak, że one były ale nikt nie wiedział jaka jest prawidłowa odpowiedź.
Więc zamiast logicznie odpowiedzieć należało wczuć się w kogoś kto to
przygotowywał i niczym agent FBI w Milczeniu Owiec rozszyfrować o co mu
chodziło. A zapewniam Was że to wcale nie było łatwe. I oczywiście jak to jak w
porządnym filmie z Lecterem – nie podyskutowałeś sobie z komisją . Nie zdałeś –
wypad. TO wypad to nie od razu ,że z budynku w nicość tylko oczywiście do kasy.
Oczekiwaliśmy z kolegą Wojciechem w spokoju na nasz egzamin praktyczny, ja z
głupawką on ze stresem. I poszliśmy jak
wezwali. Właściwie za drugim razem egzamin przeprowadzał Pan z doświadczeniem
zdecydowanie innym. Egzamin jak na filmie porno, jeden pokazuje drugi opowiada.
Tyle że porno w stylu jakie to światło i jak przejechać do tyłu aby było
dobrze. Pan co zdawał ze mną w parze, chyba pomylił miejsca, bo po paru
odpowiedziach powinni mu zabrać to prawo jazdy a nie dawać legitymacji instruktora. Bo ja wiem, może z 5 min to trwało. Dziękuje
powodzenia w nowej pracy. Poszedłem do biedronki po alkohol. Grupa była dość wkurwiona, i całą drogę
przeżywali te testy i czemu tak i tak. A ja spokojnie odpływałem w czeluści
nieznanego czasu – parcia na pęcherz. Żeby tradycja była tradycją znowu
nasikałem gdzieś tam za Katowicami.
Z perspektywy czasu oprócz tego ,że na wykładach zrozumiałem
że jestem debilem z prawem jazdy, nie nauczyłem się kompletnie nic ciekawego. A
już zapewne nie wiedziałem jak i co kursantom trzeba przekazać . I co więcej
właściwie co ja mam ich uczyć? Stwórca
już pewnie boki zrywał, patrząc na tą grupę ludzi mających uczyć innych właściwych postaw na drodze. A ten śmiech to
pewnie jeszcze w pryzmacie „ hahaha ciekawe kto go zatrudni” Co więcej mój wewnętrzny śmiech powodował
dokładnie to samo powstawania pytania we własnym umyśle.
DO Opola jechałem jeszcze 4 razy. 3 razy ze znajomymi z
własnego kursu, i raz z Gałą i spółką. Bratu odpuściłem moją osobę na tym egzaminie,
żeby się chłop nie stresował. A pamiętam do dziś telefon od szanownego
Wojciecha po pierwszym egzaminie do którego przygotować się mu ewidentnie nie
chciało. „ dzyń dzyń dzyń – Tak Wojtku ? – ja kurwa nie będę tego zdawać, ja
się nie nadaje, ja kurwa nie i jeszcze raz nie mówiłem, że nie”. I tak z pięć minut.
Doradziłem mu że alkohol jest w Biedronce. Zdał za drugim razem bez problemu, usilnie
twierdząc ,że rzeczywiście mówiłem mu że tydzień wcześniej żeby się uczyć a nie
jeden dzień wcześniej.
Za 3 razem jadąc tam oto, miałem przyjemność przeżyć szybkie
zapalenie płuc. I oczywiście urocze towarzystwo moich kolegów i jednej żony
owego. Samochód był tak fajny, że nie miał zimowek i właśnie spadł śnieg. I
bonus ogrzewanie działa wybiórczo. Jadać w wozie było minus 5 stojąc robiło się
plus 100. I pierwszy raz jechałem do Opola przez Wilamowice gdzie nawigacja
została zignorowana. Poznałem również Gliwice, tam nawigacje jednak
włączyli. Jedynym plusem jaki był tej
wyprawy było to że poznałem instruktorów
z Opola, gdzie chłopaki sobie ćwiczyli przed egzaminem parkowanie. Tak w
skrócie okazało się ,że wiedzą więcej niż oni co sprowadziło mnie do jednego0
do Biedronki. Biedronka była na szczęście blisko tam alkohol, resztę jakoś
zniosłem. Chłopaki zdali. Trudno żeby nie zdali skoro zawodowi kierowcy,
podejrzewałem, że mili problem z opanowaniem twóru o nazwie Aveo co niby miało
przypominać pojazd. Do domu wróciliśmy koło północy, zapalenie płuc było już od
rana.
Reasumując, wniosek jest jeden. Nie ważne jak się nauczysz i
czego. Ważne że gdzieś tam blisko jest Biedronka.
CDN