Wspomnienia z Prl owskiego parkingu.
Będąc młodym chłopakiem, okazało się, że był rok 1988. Tak w
cholerę dawno temu o ile to w ogóle było. Codziennie wychodziło się na osiedle
jedna z większych w Bielsku bo tam przyszło mi czas spędzić, obserwowałem cuda
motoryzacji wszelakiej. Za dużo to ich nie było, i w sumie dobrze, więcej
miejsca na granie w piłkę ( nie w fifę;P ). Głównym wszelakim będącym wszędzie
pojazdem był poczciwy maluszek. Bardziej zamożni posiadali Fiaty 125 p oraz
Polonezy. Busy będące w użyciu to Żuki i Nysy. Ciężarówek to nie wspomnę sobie
ale Robur tudzież Star z Jelczem wiodły prym. Jak to dzieciak nie zwracałem uwagi na te cuda
i gdybym wiedział że jechałem Fiatem Mirafiori, kwint esencją limuzyny klasy
średniej to bym pewnie buty wytarł i wujaszka błagał czy mi kiedyś tego wozu
nie odstąpi a mój brat wiedząc ,że citroen BX z rozwiązaniami iście kosmicznymi
może być świetną pamiątką dla przyszłości nie rzygał by w nim na lewo i prawo
wracając z imprezy rodzinnej gdzie zjadł za dużo owoców bigosów i innych cudów.
Tak w koło nas było tyle świetnych cudów motoryzacji uznawanych
za średnie cuda a wielki podziw i uznanie robiła renówka ojca kolegi z bloku. (
Reanult 21 brzydkie jak noc) Ale było inne a inność uznana była za to właśnie
coś. A miał jeden z sąsiadów i Trabanta
i Zaporożca oraz SYrene BOsto. Oczywiście zdjęć nie mam bo po co mi zdjęcia
jakiś beznadziejnych wozów młodości.
Historia rodzinnego samochodu jest długa, gdyż każdy w
rodzinie miał jakiś wóz a mój tata z racji wykonywanego zawodu taksiarza miał
tych wozów parę. Wujek zawsze miał inny co przyjechał i w końcu nie wiedziałem
który jest jego. Ciocia zwykłą jeździć jakimś cudem firmowym zwykle o nazwie
polonez, ale w domu stałą piękna Zastawka w kolorze zieleni a potem Fiacik 126
p z rocznika chyba 1978 r. Reszty samochodów rodziny nie pamiętam. Za to z każdym wiąże się jakaś historia.
Pierwszy wóz który zapamiętałem, ale właściwie to tylko
moment uderzenia w inny wóz i jakąś siłę wypychającą mnie z niego. Może
zobrazuje to żeby przedstawić Państwu dlaczego za dużo nie pamiętam oraz czemu
potem tego pojazdu nie widziałem.
TO była Zastawa
i wjechała w to – pojawiło się podobno nagle
i miało go tam nie być….
Nic z zielonego nie zostało - rodzina przeżyła - czołg też.
Drugim wozem, który z sentymentem wspominam to poczciwa Nysa
522. Pojazd wyposażony w mnóstwo fajnych rzeczy tak jak i współczesne Vany. TO
znaczy w drzwi i tyle wystarczało, Tata mój taką nysą upolował sarnę oraz
wielokrotnie przewiózł rodzinę z Kołobrzegu do Żywca. Rodzina podróżowała w takich
dziecięcych kojcach luzem oraz Przemysław pomiędzy nimi. Nigdy samochód nie
zawiódł . No może raz został na torach jak nadjeżdżał pociąg. Ale maszynista
zwolnił a Nyska ruszyła i tak. Więc whatever. Pomijając fakt, że jako samochód z Prl-u
służył świetnie to transportu mięsa oraz innych rzeczy których nie było ;) Hmm nie pamiętam co się z tym samochodem
stało.
Kolejne wspomnienie które pojawia mi się gdzieś tam w
odmętach przeszłości to nic innego jak Polonez.
Tak piękny wóz z rodowitego czasu myśli motoryzacyjnej na poziomie
HARD. Nawet były dwa. No i były dwa
problemy. Pierwszy był taki że był biały o kolorze kości słoniowej. I po prostu
był. Ale za to akurat był kryzys paliwowy więc nie było jak jechać. A drugi
Poldek to był szczyt możliwości technicznej owych czasów – z silnikiem diesla.
Pierwszy z Poldków w produkcji trafił na ojca. Po czym ojciec musiał sprzedać
pół majątku, żeby Poldek jeździł. Tak średnio go dobrze wspominam bo to byłą
taka średnio śmieszna odmiana serialu Zmiennicy. Tyle, że jedyne co się w nim
zmieniało to awarie. Poszedł na sprzedaż i wszyscy odetchnęli .
Ostatni z wozów, które zapamiętałem z czasów wczesnej młodości
to szkoda. Szkoda że nie został na dłużej bo był fajny ;) Zza południowej granicy trafił do nas i
służył nam długo i szczęśliwie. Skoda 105, niebieski, żwawy i rychliwy. Chyba
najbardziej długo służył . CO prawda raz zjechał sobie sam na łąkę koło bloku z
przyczyn niewyjaśnionej do tej pory ale cóż może poczuł zew natury i chciał
wrócić zza Olzę .
Świat motoryzacyjny był ubogi, wręcz biedny i pomimo tego
czas przejazdu Nysą z Żywca do Kołobrzegu to koło 9 godzin, Skoda jechała
jeszcze żwawiej a pamiętam zawsze jakiś obiad po drodze był. I może samochody
nie było jakieś wyrafinowane i błyskały techniką oraz możliwościami rozpędzania
się w ułamku sekundy to podróż wiązała się z mniej męczącym przeżyciem. Nie
było klimy, abesu, miliona restauracji i MC Donalda po drodze, jechało się ale
się jechało. Teraz mamy wszystko tylko nie mamy jak jechać….
ps. pamiętam że zamiast tych wszystkich restauracji po drodze gdzieś za Częstochową był taki stary autobus w polu i tam Pan sprzedawał kiełbasę z palnika ;) Była świetna ;) Choć pewnie Sanepidu tam nie było i nie miał pozwolenia to sprawiał radość i karmił ludzi - dziś by go zamknęli.




