Zawrat

Brzmi złowieszczo, co najmniej jak rzyganie. Co znaczy tylko tyle, że trzeba tam iść.
Brygada zebrana, dzień wybrany, budzik zadzwonił. Wstałem. Ledwo.
Szybko zebrałem tym razem półprodukty żywnościowe w postaci paczki parówek z wątpliwą datą ważności, tyrolską, chleb ze dwa energy power in puszka.
Po pierwszej kawie mój wzrok okazał się mieć leciutki blur jak widać, pomogły odnalezione cudownie okulary. Następnie o drugiej 40 coś tam, udałem się po członków ;)


Po zebraniu się do kupy, czas umilały nam przeboje o trójkątach oraz inne ciekawe utwory o ikarach, miłościach i dupie marynie. Na parkingu meldujemy się o godzinie piątej coś tam.
Pierwsze czynności polegają na zaznaczeniu terenu oraz na przyjęciu napoju energetyzującego z przymusu bo szkoda było wylać, podczas gdy puszka sama z siebie implodowała.
Dzięki temu prawdopodobnie, jakoś nie zauważyliśmy, że w tym dniu odbywa się duża impreza sportowa, a miły pan oferujący podwózkę pod kolejkę na Kaspro  nie omieszkał nam tego też nie powiedzieć. Ale o tym później.
Po serii przygotowań nastąpiła modlitwa i wymiana ogólnych założeń o tym gdzie my to w ogóle idziemy i czy będzie padać deszcz.
 yyy Będzie padać

yyyy albo nie.

Komu w drogę temu czas, i czas się zbierać. Dzięki temu że jestem idiotą oraz temu że ta puszka wybuchła co skończyło się chwilową ekscytacją i spożyciem paru łyków, musiałem sobie iść pobiegać. Pewnie czemu nie, zapomniałem blokady na kolano.

Run Przemku Ruuuuuuunnnnnnn

Ogarneliśmy się, i już potem dość szybko udaliśmy się w kierunku lasu. LAs był nieoblegany, nawet przez pracowników budków ściągających opłatę za las.
Pierwsza część szlaku w kierunku Gąsienicowej odbywa się lasem, a potem odbyła się mgłą. Po mgle chodzi się równie fajnie, pod warunkiem że mgła nie unosi się przypadkiem  nad przepaścią tudzież gdy mgła okaże się być za mało gęsta żeby po niej iść. Entuzjazm na cudne widoki, trochę nam siadał. A niektórzy mieli syndrom WOjnaro - czyli spożycie piwa przed górką, co kończyło się kopaniem w kamienie i nagłym odpływem mocy.

Pierwszy przystanek siedząco jedzący na skrzyżowaniu szlaków zółtego i niebieskiego. Chwila przerwy, pasztet i energy drnk sprawdziły się doskonale. Mariusz uznał, że 3 kanapki to ma mało chyba jednak, wiec dostał jeszcze parówkę. Mgła dalej była taka se i już mieliśmy uznać że chyba sobie posiedzimy gdzieś aż nie zacznie padać deszcz. Po 15 min ruszyliśmy dalej.
Po prawdzie jednak jesteśmy odpowiedzialni i doskonale zdawaliśmy sobie sprawę ,że nikt nie ma ochoty łazić po mokrych skałach, ustaliliśmy ,że chmura musi odejść. Po przedstawieniu warunków rzeczowej chmurze, powoli, powoli pojawiła się nadzieja na rozpogodzenie. 

 W związku z tym każdy postanowił coś zrobić.
 Niektórzy pozbyli się portek  ;)

Następny przystanek i 2 śniadanie przy czarnym stawie gąsienicowym po około 20 min. Skończył się napój energetyczny. Do szlaku na przełęcz Zawrat około 20 min, po obejściu stawu. Po drodze okazało się ,że pokazały się ryby. Co prawda nie na brzegu chcąc pieniądze za przejście, natomiast dość okazałe sztuki spokojnie pływały sobie bardzo blisko brzegu. Głupie pomysły żeby je pod karmić tudzież zjeść nie przeszły, pewnie temu, że wszyscy byli trzeźwi .
Zgodnie z tabliczką godzina z hakiem na przełęczy powinniśmy być. Chmury jednak gdzieś tam się pojawiały, i cel podróży oraz okoliczne szczyty znikały i pojawiały się co chwilę. Złą sława miejsca jeśli chodzi o wypadkowość okazała się w tym dniu być na szczęście nie prawdziwą . Trudno powiedzieć ,że można czuć się bezpiecznie, i że nie ma gdzie spać żeby sobie zrobić krzywdę, ale uwagi w górach nie może brakować. A uważny poradzi sobie bez problemu.


 Jak widać na zdjęciach członkowie mieli dobry humor oraz trzymali się nosa zamiast łańcuchów ; )

 Dwójkowe podejście. Ona się wspina a on od tyłu się trzyma.

ITI go HOMEEEEEEE

Doszli my . Podobno wszyscy. Miejsce o tej porze jeszcze nie zatłoczone, część turystów idzie na Orlą Perć a część idzie na Świnicę. A my idziemy się zjeść i napić. W skupieniu gryząc parówkę zastanawiamy się powoli, czy aby w górach rzeczywiście ubiór jest ważny, a w tym obuwie. Brakowało tylko pani w bikini.
 Widok na Dolinę 5 Stawów. I Staw Zadni Polski.
 Fota.
I ruszamy dalej. Kierunek Świnica.
 Cały szlak czerwony na Świnicę oraz potem z Świnicy w kierunku Kaspro jest ubezpieczony w całości łańcuchami. Nie sprawia to jakiś problemów i każdy sobie spokojnie poradził .Czego nie można powiedzieć o napotykanych ludziach. ( ziomki polandowe - wycieczki zagraniczne były ubrane nad wyraz )


NA Świnicy korek. JEdni schodzą drudzy chyba są na wyścigach. Jakiś burak się dre ,że on już chce iść teraz nie będzie czekać . Nerwowa atmosfera powoduje ,że pragnę iść już sobie bo ludzi za dużo. Wiadomo jak za dużo ludzi to od razu buractwo się pokazuje, ani be ani me ani pocałuj mnie w dupę. Słowacy coś zagadali, i wymieniliśmy sobie parę zdań po czym poszliśmy dalej gdyż chętnych żeby wyleźć na kawałek skały z widokiem poniżej była nad wyraz dużo.


 Po jakiś 20 min dochodzimy do miejsca gdzie kończą się trudne momenty i łańcuchy zaczyna się zejście, i obciążenie kolan, które powoli każdy odczuwał. Pojawia się pierwsza myśl żeby iść jednak gdzieś dalej niż na Kaspro. MAriusz zgłasza problemy z cukrem. A dokładnie że mu się cukier skończył w organizmie i zaraz zemdleje jak nie dostanie czekolady. Na KAspro jakieś 40 min.



 O mój boże gdzie zaś mamy samochód ?

Następnie szlak wyraźnie robi się łagodniejszy i prowadzi granią z widokami na Wysokie oraz zachodnie oraz na uroczy tłum w górnej stacji kolejki górskiej ....

W sumie jednak każdemu brakło cukru mnie się poprawiło w momencie poznania cen panujących w tych oto krainach. Reszta zdecydowała się posiłek. Bardzo wykwintny frytki i fasolka po bretońsku. W cenie bardzo korzystnej. Oczywiście nie dla głodnego.
 Tędy właśnie dostarcza się klientów na am am i papu papu oraz na piwo za dyszke.
 Człowiek głodny wygląda tak. Tak właśnie brakło mu cukru. w oczach też.
 Przykro mi Przemku ale frytek jest 12 i niestety są moje. Możesz sobie zjeść sól.
 Powiem Ci zajebiste fryty za tą cenę
Cola puszka 4 pln, Batonik chyba ze 5 jak nic. Paweł wydał dużą część wypłaty na to żebyśmy mogli dotrwać wycieczki. I nakazany został odwrót gdyż dużo ludzi = głowie mnie boli.

Droga z Kasprowego szlakiem zielonym coś koło 2 godzin. W dół poprzez skały krzaki i ludzi. Dość dużo ludzi przeklinało widać było pon nosem pomysł wyjścia na górę, i wyglądało na to że idą za karę.
Przynajmniej widoki były piękne co umożliwiło liczne potykanie się o własne nogi ;) 
 Przerwa techniczna na Myślenickich Turniach. Po ściągnięciu butów okazało się ,że ból jest za duży żeby je założyć.  I jednak wszyscy czuli już objawy zmęczenia. DO samochodu jakaś godzinka.
 Zadowoleni, że już wracamy i że czas niezły po koło 16 odkrywamy, że  ?

 Że ? Że pedałują !!!!! I Że nie jedziemy do 19 bo nie . Nie da się ywjechać zjechać a próby grzecznego, czy mógłbym wyjechać podczas przerwy spełzają na informacji, że teraz zostaje doping jedynie. Doping.
 Nawet morze w górach się pojawiło...
 Tak właśnie radowaliśmy się z wyścigu na rowerach. Entuzjazm widać że bije mu z pleców.

 Po jakimś czasie łażenia po Zakopanym, mieliśmy już tak bardzo nasrane w głowie ,że yyy no kupa się sama pojawiła a niektórym zniknęły buty .
 Ale ale. Odnaleziony został bar przy drodze. Z miła  obsługą i fajnym jedzeniem. Były pierogi, zupy i inne cuda jakieś w cenach nie powodujących zawału i odejścia apetytu. Każdy coś wybrał i w sumie każdemu było już obojętne.

 Hamburger był pokaźnych rozmiarów a MAriusz chyba chciał cały do buzi....

 A Paweł powoli robił się niewyraźnyy......
 Mylicie się jeśli wydaje się Wam że tak wyglądała droga w stronę domu.
Szalony Peżot PArtner po drodze postanowił sobie urządzić pokaz skoków i mało mu brakło żeby nas zmiótł. A pan w BMW xxx coś tam uznał ze 180 na godzinę i 20 cm odstępu jest świetnym pomysłem na rozrywkę.
 Oczywiście MAriusz przespał i do tej pory nie wypił piwa które sobie kupił .Za to zabrał mi apteczkę z samochodu. ; )
 A na koniec zdjęcie obrazujące stopień uwielbienia dla rowerów i wyścigu .
Have fun ;) Żyj przygodowo ; )